Wywiad z Tomaszem Mrozem
Zapraszam na pierwszy wywiad z autorem przeprowadzony w ramach akcji: przesłuchanie! Gościem specjalnym był Tomasz Mróz, którego wraz ze mną wzięliście na celownik. Część pierwsza polegała na tym, że autor miała za zadanie rozwinąć rozpoczętą myśl. W cześci drugiej odpowiadał na Wasze pytania. Miłej lektury ☺
Część 1: nieważne jak zaczyna, ważne jak kończy
Gdy patrzę w lustro, widzę... kogoś, kto lubi siebie samego i chętnie przebywa we własnym towarzystwie, kto nie szedł do zaszczytów po trupach (być może z tego powodu do tak niewielu doszedł), ani nie donosił na kolegów, którzy palili papierosy w szkolnej ubikacji (bo sam z nimi palił). Odbicie w lustrze udowadnia mu, że nie jest bazyliszkiem i może spokojnie podziwiać swój szklany obraz bez obawy, że skamienieje. Jednak dobroduszność gęby podziwianej w srebrzystej tafli niejednego już zmyliła. Ten gościu nie da sobie wsadzić na grzbiet siodła, a jeśli nawet, to sprytnie przegryzie rzemienie, żeby jeździec spadł przy pierwszej przeszkodzie. Zmarszczki śmiechowe badanej twarzy świadczą również, że humor jest jego silną bronią na codzienność. Tam gdzie inni rozpaczają i widzą jedynie czarną beznadzieję, on stara się rozładować atmosferę zgodnie ze starożytną (a już na pewno dosyć starą) maksymą: „Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było”.
Zbrodnia doskonała... nie jest przypadkiem, gdzie jeszcze nie wykryto sprawcy i wszyscy się obawiają, że być może się to nigdy nie stanie. Zbrodnia doskonała jest wtedy, gdy doskonale wiadomo kto zabił, ale nie ma możliwości udowodnienia tego czynu. Tropy śledztwa urywają się, napotykając martwych świadków oraz opróżnione przez nieznanych sprawców teczki w archiwach, a podejrzewany o zabójstwo kryminalista jest karany na podstawie poszlak i ogólnie wiadomo, że nie on jest mózgiem operacji.
Już nigdy nie napiszę... tak wspaniale radosnej w tworzeniu książki jak Szary cień, mojej pierwszej dłuższej produkcji. Siedziałem na emigracji i wieczorami pisałem, pisałem, pisałem… Bez obecnej refleksji i autocenzury, które stawiałaby tamę popisowi pisarsko-literackiej ignorancji. Rzucałem przecinkami, wykrzyknikami, cytatami i rymami(sic!), a do tego własnoręcznie popełniłem okładkę tytułową. Dziś tworzę inaczej, mocniej kontrolując siebie samego, zdając sobie sprawę z własnych ograniczeń i słabości, ale i będąc świadomym swoich atutów. Na tym przykładzie można wspaniale udowodnić, że euforia pisarza-nuworysza rzadko przekształca się w euforię Czytelnika.
Polscy autorzy są… wspaniali. Posługują się pięknym, barwnym językiem, a w wielu obszarach są lepsi od kogokolwiek na świecie, tworząc polską szkołę fantastyki lub polską szkołę kryminału. Polscy autorzy są kreatywni i nie czekając na mannę z nieba próbują reklamować swoje dzieła w kraju i zagranicą, nieraz z dobrym skutkiem. Polscy autorzy są liczni, ponieważ wolny rynek i łatwość publikowania dały impuls do działania i śmiałość tym, którzy pisaliby kiedyś do szuflady. Polscy autorzy są skazani na komercjalizację, pracę z agentami, obróbkę tekstu pod wymagania rynku, dopasowanie się do wymagań Czytelnika, ale jak w każdej innowacyjne dziedzinie, największy sukces osiągnie ten, kto zrobi wszystko powyższe, by w ostateczności napisać i wydać książkę po swojemu.
Chciałbym napisać książkę, która... jest w moim własnym, prywatnym języku. Niemal każdego dnia umiera na świecie osoba, która zabiera do grobu język swojego plemienia lub zdziesiątkowanego przez kolonizatorów narodu. Na naszym terenie dzieje się tak powoli ze śląskim, kaszubskim i wieloma innymi, które trafiają do skansenu. Postępująca globalizacja i wprowadzanie angielskich słów do mowy jest zjawiskiem pozytywnym, ale i w wielu aspektach szkodliwym dla różnorodności kulturowej świata. Porównałbym to do buldożera równającego teren pod drogę w górach. Wszyscy się cieszą, że wreszcie będzie łatwy dojazd i autobus zimą nie utknie w zaspach, ale tych smreków i szumiącej ciszy żal. Wymyślanie własnego języka wraz z jego regułami to doskonałe ćwiczenie umysłu i… poczucie elitarności. Nikt mnie nie rozumie, a ja innych doskonale.
Gdy miałem lat 10... uwielbiałem książki Sienkiewicza, Nienackiego, Niziurskiego, Bahdaja, Ożogowskiej, Maya, Perepeczki, Verne, a z komiksów Tytusa, Romka i Atomka oraz Kajka i Kokosza.
Zasady są po to, by... je naginać. Ich brutalne łamanie jest oznaką barbarzyństwa i nieumiejętności dostosowania się do wymagań otoczenia, natomiast ścisłe trzymanie się nadanej linii postępowania to frajerstwo, które ostatecznie sprowadza ludzi do roli odtwórców. Muszę jednak dodać, iż powyższe stwierdzenie jest generalnie bardzo smutne, bo zarówno twarde, rycerskie postawy wierności ideałom, jak i przykłady postaci nieuznających jakichkolwiek zasad, są niezwykle romantyczne i barwne. Jednakże nie da się nie zauważyć, że na całym świecie zwycięża pragmatyzm, czyli respektowanie norm wraz z ich interpretacją na własną korzyść.
Blogerzy i recenzenci... są nieocenionymi propagatorami literatury i swego rodzaju współpracownikami autorów. Szybko reagują na sygnały z rynku, a jednocześnie prezentują w wielu przypadkach bardzo profesjonalny poziom, zarówno w formie, jak i treści. Nie mogą jednak zapominać, że tworząc swoje blogi i zamieszczając recenzje, stają się również twórcami, a najpiękniejsze co może dać twórca, to niezależny, pobudzający do myślenia impuls dla swojego odbiorcy. Innymi słowy, blogi „ku czci…” oraz bezkrytycznie entuzjastyczne recenzje stają się początkiem końca ich twórcy. Tak jak wszystkie dobre szkoły świata dają swoim wychowankom mocno w kość, a ponadprzeciętne wyniki zawsze rodzą się w bólach, tak recenzje powinny być ostre i bezlitosne.
Kocham... Pomijając wątek rodziny, kocham ruch, ten fizyczny, ale przede wszystkim ten powiązany ze zmianami w życiu. Lubię wszelkie nowości, nieplanowane objazdy, nieprzewidywalne opinie, nowe sytuacje. Jak każdy mam obawy przed wyrwaniem z dobrze dopasowanych kolein, ale jednocześnie pragnę tego, bo rutyna zabija.
Nienawidzę... Nie nienawidzę nikogo ani niczego, uczucie nienawiści jest niszczące, a ja szanuję swoje zdrowie. Jeżeli nie akceptuję czyjegoś zachowania, to w pierwszej kolejności staram się je zrozumieć. Zdarza się oczywiście, że na porozumienie nie ma szans, wtedy przesuwam tę osobę na dalsze orbity mojego życia. Jest wtedy jak kometa Halleya – wpada rzadko i trzeba to przecierpieć. Na moje szczęście dotychczas nie zdarzyło mi się natknąć na kogoś takiego w rodzinnych kręgach, a więc bliskiego i tym samym nieusuwalnego. Odnośnie stosunków w społeczeństwie, gdzie na każdym kroku można natknąć się na nienawiść pomiędzy różnymi grupami, staram się zachować spojrzenie na konkretną jednostkę. Człowiek jest dla mnie zawsze bardziej zrozumiały niż szara masa skandująca hasła „za” lub „przeciw”.
archiwum prywatne Tomasz Mróz |
Część 2: Pytania od czytelników
Czy pisarze mają jakieś przesądy? Czy Pan również jest przesądny i np. nie kończy pisania książki na stronie 13? Czy raczej nie wierzy Pan w takie rzeczy? – Jagoda G.
O tak, oczywiście. Pisarze są niezwykle przesądni. Nigdy nie pozwolą, żeby niekontrolowany, zły układ sił astralnych lub wpływ czarnych mocy pokrzyżował im plany. W celu uniknięcia problemów praktykują mnóstwo magicznych rytuałów. Ja również zaliczam się do tej grupy. Podam kilka przykładów mojego odczyniania:
- Czarny kot przeciął drogę – doganiam kota i tłumaczę bestii, że robi mi przykrość. W tym czasie kto inny przechodzi moją trasą i pech przeskakuje na niego. Zaś my z kotem mamy już po chwili sztamę na przyszłość, a ja opisuję go w najbliższym opowiadaniu.
- Dwa skrzyżowane widelce oznaczające kłótnię – wsadzam do ust cztery gumy do żucia, aby tylko słuchać. Każda interakcja z otoczeniem jest natchnieniem pisarza, dzięki tej sytuacji wiem jak opisywać długie i gniewne monologi.
- Wstałem lewą nogą i nic mi się nie udaje – kładę się ponownie i po dłuższym czasie wstaję prawą nogą. W tym czasie wszyscy domownicy skorzystali już z łazienki, więc nie mam powodu do narzekań i przekleństw, których bym nie uniknął wstając nogą lewą.
Poza opisanymi metodami odganiania złego są jeszcze zasady pomniejsze. Przykładowo: trzymaj kubek kawy z dala od klawiatury, naciskaj czasem „Save” w edytorze tekstów lub dzisiejszą korektę z datą zapisuj.
Jakie książki Pan najchętniej czyta? Czy ma Pan swoich ulubionych pisarzy? – Jagoda G.
Książka powinna być interesująca. Od razu zaznaczam, że nie jestem w stanie zdefiniować żadnej miary jakości tekstu. Pozycja może być niechlujnie zredagowana, napisana z błędami, a i tak okazać się wciągająca. Zdarzają się również sytuacje odwrotne, gdzie doskonały technicznie produkt daje się poznać jako niestrawny gniot klasy C. Książki są trochę jak ludzie, czasem świecą blichtrem, który okrywa pustkę, a nieraz odstraszają szarzyzną, podczas gdy w środku aż wrze.
Jeżeli chodzi o ulubionych autorów, to zdarza mi się powracać do Moskwa-Pietuszki Jerofiejewa, Mistrza i Małgorzaty Bułhakowa oraz Europy Daviesa.
Skąd Pana pomysły na tytuły książek? – Sabina FK
Wymyślanie tytułu jest dla mnie straszliwą katorgą. Żadna z pisanych przeze mnie książek podczas opracowania nie posiadała tytułu, a jedynie inicjały. Przedłużam ten błogostan jak tylko się da. A potem przychodzi moment, kiedy należy nazwać swoje dziecko. I wtedy rodzic, czyli ja, kłóci się sam z sobą. Jedna połówka autora chce tytułu krótkiego, chwytliwego, tłumacząc, że przecież są świetne, ale i krótkie tytuły, np. Zły. Druga burczy pod nosem, że tytuł ma przekazywać informację, a nie szokować. Sprzeczka wrze.
Ostatecznie zwycięża ten tytuł, który… nie występuje w internecie. Po doprowadzeniu do kompromisu pomiędzy kłótliwymi połówkami, cały autor, czyli ja, sprawdza tych kilka wynikłych z burzy półkuli mózgowych propozycji, weryfikując jak postrzega je sieć. Kontroluję, czy nie ma podobnych lub takich samych tytułów filmów, spektakli lub innych utworów artystycznych oraz czy fraza nie kojarzy się niebezpiecznie blisko z czymś lub kimś znanym spoza branży. I w ten sposób, po wielu trudach, docieram do celu.
Czy Pana książki mają coś wspólnego z życiem osobistym? – Sabina FK
Tak, moje książki są osobiste. Nie oznacza to, że opisuję tam swoje losy, jednakże pod płaszczykiem przekazywanej historii staram się przynajmniej w śladowych ilościach zawrzeć głębszą refleksję o takich sprawach jak wpływ sił wyższych na nasze życie oraz o ciągłej grze dobra i zła w decyzjach każdego człowieka. Nie są to tematy, w których można się poruszać bez osobistych doświadczeń. Dodatkowo do każdej z moich książek (oprócz Szarego cienia) jest również przypisany jakiś motyw przewodni: w Przejściu A8 występuje kwestia dotrzymywania umów, w Fabryce wtórów innowacje naukowe i ich nieobliczalne skutki, w Przypadkowym zabójcy został poruszona kwestia ceny, za jaką człowiek sprzedaje swoje życie, kolejna książka o roboczym tytule Międzyczasowiec odnosi się do roli historii oraz kreatywnej lub (destrukcyjnej) świadomości własnego pochodzenia, a ostatnia planowana książka traktuje o sensie, a raczej bezsensie zemsty. Osobiste doświadczenia są w kreacji każdej z powyższych warstw nieocenione.
Zawsze intrygowały mnie sposoby na obudzenie weny. Czy pan ma jakieś swoje rytuały, jak pan przygotowuje się do pisania i jak wygląda biurko Tomasza Mroza? – Aneczka
Od razu rozwieję wszelkie fantastyczne przypuszczenia: nie zakładam starych, cerowanych polarów, nie jem kompulsywnie słodyczy, utrzymuję łączność z otoczeniem. Ogólnie mówiąc, nie wierzę w wenę, jako coś nagłego, napływającego, załóżmy, w formie chmurki zza gór Międzymorza, która skrapia głowę piszącego natchnieniem. A wtedy ów naznaczony szczęśliwiec, dostawszy impuls, pisze dzień i noc, wyglądając jakby go trawiła gorączka bagienna. Z doświadczenia wiem, że wiele tekstów „wymęczonych” i ocenianych wstępnie jako słabe, okazywało się po kilku godzinach snu całkiem dobrych. I odwrotnie, radosna, łatwo przychodząca twórczość (nie daj Boże pod wpływem alkoholu) trafia zazwyczaj do głębszej korekty lub kosza. Po prostu trzeba wciąż pisać i poprawiać bez wielkich fajerwerków.
W długim okresie czasu (najlepiej od czasów dzieciństwa) fantastycznym sposobem na obudzenie tzw. weny jest czytanie książek i ich „trawienie”, przyjmowanie do wiadomości, zastanawianie się nad przedstawianą historią i życie marzeniem, że napisałoby się je lepiej. A potem należy to po prostu zrobić. Im większy balast przyjętych książek, tym lepszy wynik. W krótkim okresie zalecam dużo spacerów oraz działającą w moim przypadku „metodę sadzonki”. „Metoda sadzonki” jest odpowiedzią na brak pomysłu. Z niewiadomych dla mnie przyczyn, mój umysł zawsze pragnie szybko zakończyć to, co zaczął. Po prostu chcę mieć swoje obowiązki z głowy. W związku z tym wystarczy mi napisać JEDNO ZDANIE, czyli stworzyć sadzonkę, a nie spocznę w wymyślaniu fabuły do końca. Rozwijam roślinkę, przycinam, podlewam w głowie, a następnie piszę całość lub fragment, często w zupełnie inny sposób niż planowałem. Jednak treść powstaje.
Co do biurka, to… nie posiadam biurka. Wszystko trzymam na kilku dyskach przenośnych i piszę, gdzie tylko się da i na czym się da. Ot, wagabunda.
Jakiej książki nigdy pan nie napisze? – Aneczka
Nie uchylam się od żadnej roboty pisarskiej, ale pragnąłbym, żeby nikt nigdy o mojej książce nie powiedział, że jest nudna. Właśnie takiej książki chciałbym uniknąć. Pisanie to ciężki kawałek chleba i brutalna walka o zlecenia. Domyślam się, że wielu doskonałych pisarzy po latach może popaść w rutynę lub zniechęcenie, jak w każdym zawodzie. A kontrakty wymagają przecież namacalnych (czytelnych) wyników w terminie i wtedy często powstają książki słabe, czyli w przypadku dzieł beletrystycznych, nudne. Moim zdaniem, aby tego uniknąć, twórca musi być choć trochę niezależny i w swojej niezależności mieć prawo (i obowiązek) w pisanych utworach skręcić poza zbadane obszary. A Czytelnicy nie powinni oczekiwać od autorów, że będą do końca życia powielać swoją najlepszą z dotychczasowych powieści.
Na jakich instrumentach Pan gra i skąd się wzięło takie zamiłowanie do muzyki? – Cyrysia – pytanie nagrodzone
Ja i moi rówieśnicy w czasach licealnych byliśmy generacją czczącą muzykę, w odróżnieniu od obecnego pokolenia, dla którego muzyka jest często jedynie chwilą rozrywki w radio lub podkładem w grze komputerowej. My wielbiliśmy wielu twórców niczym bogów, a w moim otoczeniu wszyscy się uczyli grać na instrumentach oraz marzyli o występach na festiwalu w Jarocinie. Marzenia powstałe w wieku kilkunastu lat pozostają żywe na zawsze. Jednak skompletowanie zespołu kojarzyło mi się zawsze z problemem, a perkusista ze sprzętem był wręcz na wagę złota. Dlatego łatwiej to robić samemu. Obecnie chętnie gram na tzw. dylanówce, czyli zestawie składającym się z gitary, harmonijki ustnej na chomącie oraz z automatem perkusyjnym w tle, do tego dochodzi śpiew, bezlitośnie kaleczący poczucie estetyki ludzi w moim najbliższym otoczeniu. Osobnym obszarem są domowej roboty teledyski do moich książek, które opublikowałem na You Tube. Tam instrumentarium idzie w stronę elektroniki.
Kto jest dla Pana autorytetem i wzorem do naśladowania? – Cyrysia
W obecnych czasach wyczerpały się tzw. wielkie autorytety. Politycy, artyści, generałowie itd. są traktowani jak ludzie wykonujący jedynie swój zawód, bez społecznie akceptowanego prawa pouczania innych. Ich wpływ bywa niekiedy postrzegany wręcz negatywnie, jako coś w rodzaju „skażenia” młodych złymi praktykami. Sądzę, że dziś jest czas na szukanie autorytetów w swoim otoczeniu. Rzeczywistość jest na tyle różnorodna, że idąc przez życie mamy wiele szans, aby wyłuskać z otaczających nas postaw i ludzkich zachowań wartościowe wzorce. Ja napotkałem na swojej drodze kilkoro takich jednostek, którzy są dla mnie niedościgłym przykładem doskonałości w różnych dziedzinach. Począwszy od rodziców, którzy wpoili mi pracowitość oraz ład, poprzez żonę, dzięki której poznałem zasadę „dasz radę mimo wszystko” oraz kumpli, z którymi krzywiłem swoje poczucie humoru, aż po mojego wujka – dziennikarza, pisarza i dramaturga, który jest świetnym przykładem, że można dobrze pisać i być jednocześnie normalnym, miłym człowiekiem. Muszę jednak przyznać ze wstydem, że największym podziwem darzę wielkich bufonów. Nie pracusiów, mędrców lub dobrych organizatorów, lecz showmanów, którzy przy każdej okazji prowokują spektakl pt. „Brawo ja”. Widzę ich skuteczność i przydatność tych metod we współczesnym świecie, podziwiam i… jednocześnie nienawidzę, bo rozum podpowiada, że cała ta fanfaronada jest obliczonym na efekt oszustwem.
Z postaci literackich nieodmiennie rządzi Szwejk.
Medialne nazwisko to klucz do sukcesu, ale czy nie obawia się pan, że zawsze będzie pan postrzegany jako ten drugi Mróz? Lubi pan prozę kolegi po fachu? – Magda
A teraz przewrotnie zapytam: Czy chodzi o Macieja Mroza, Wojciecha Mroza, Barbarę Mróz, Olafa Mroza, innego Tomasza Mroza, czy może o Remigiusza Mroza? Te wszystkie osoby oraz wielu innych Mrozów można znaleźć w katalogach księgarni. Innymi słowy jest duża szansa, że będę postrzegany nie jako drugi, lecz jako czwarty lub piąty Mróz.
Jestem dumny z mojego kmiecego nazwiska i niemal pogodzony z myślą, że niknę w roju innych twórców, w tym tego bardzo popularnego. Jednak to „niemal” robi drobną różnicę. Posiadam długofalowy plan rozwoju marki „Tomasz Mróz” i sądzę, że za kilka lat podskoczę w rozpoznawalności, za kilkanaście lat jeszcze trochę, a za dwadzieścia kilka… jeszcze ciut, ciut. Jeżeli to się nie uda, trudno – ja jestem z siebie, jako pisarza i człowieka, zadowolony. A kiedy zawiodą wszelkie marketingowe metody i umrę nieznany, to i tak ze względu na wiek mam szansę doczekać się dużo szybciej własnego, prywatnego pomnika niż pan Remigiusz Mróz.
Jeżeli chodzi o jego prozę, to jej nie lubię, chociaż nie czytałem. Powodem tego jest naturalna konkurencja pomiędzy pisarzami, choćby i działającymi na różnych poziomach popularności. Zakładam, że jeżeli jego twórczość by mi się podobała, wtedy zeżre mnie zazdrość, a jeśli nie, to nie ma sensu się nią zajmować.
Dlaczego wątroba? Od fizjonomii bohatera, ulubionej potrawy, bólu wątroby czy innego powodu? Ciekawi mnie etymologia nazwiska komisarza! – Pasja naszym życiem (Possi)
Przeszliśmy do samego Wątroby i sprawy się od razu komplikują. To u tego gościa normalne. Ze złośliwym i dowcipnym grubasem o tym nazwisku/przezwisku rozpocząłem pracę w książce Szary cień, będącą swego rodzaju „sadzonką” dla całej serii („metoda sadzonki” została omówiona w pytaniu o wenę twórczą). Najpierw było to przezwisko nadane przez współpracowników, a wynikające z pulchnego wyglądu komisarza. W kolejnych pozycjach pozostał on Wątrobą już oficjalnie. Nikt go inaczej nie nazywa, ani nikt nie wie jak ma na imię. Dla dociekliwych informacja dodatkowa – oprócz książek powstały cztery komiksy-samoróbki i kilkaset rysunków satyrycznych na Facebooku. Tam można podziwiać tę bezczelną, pucułowatą gębę.
źr. Fp Tomasza Mroza |
To już niestety koniec... Serdecznie dziekuję autorowi za ciekawy wywiad. Mam nadzieję, że i Wy przeczytaliscie go z przyjemnością i nabraliście ochoty na książki Tomasza Mroza. Dla czytelników, którzy zadali pytanie mam niespodziankę: autor zdecydował, że chętnym osobom prześle książkę w formie ebooka, jeśli tylko podacie adresy mailowe. Natomiast papierowy egzemplarz powieści otrzymuje Cyrysia – gratuluję!
Która z odpowiedzi autora najbardziej Was zaskoczyła?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw ślad po sobie i proszę, nie obrażaj nikogo.
Masz pytania, wnioski, spostrzeżenia? Pisz śmiało ;)